Bez tchu (recenzja)
„Wspinaczka, zwłaszcza na tak gigantyczne góry, to jedna z najcięższych rzeczy, do których człowiek zmusza swoje ciało. Sama próba jest równie ważna, co osiągnięcie celu”
Cecily Wong ma przeprowadzić wywiad z Charlsem McVeigh’em, który zdobył czternaście najwyższych szczytów świata. Dokonał tego w ciągu roku. Bez dodatkowego tlenu i lin. Mężczyzna zgadza się na rozmowę pod jednym warunkiem. Dziennikarka musi zdobyć z nim górę Manaslu.
Ta wyprawa od początku nie przebiega tak, jak powinna. Giną kolejne osoby, co nie dziwi prawie nikogo. Cecily podejrzewa, że ktoś przyczynił się do ich śmierci.
Chce to udowodnić, ale musi skupić się na zdobyciu szczytu.
Czy jest na to gotowa? Czy zdoła pokonać wszystkie przeciwności? Czy ona wygra z górą, czy ona z nią?
„Bez tchu” to thriller opowiadający o mordercy, który czai się na kolejne ofiary. Na jego celowniku są uczestnicy zespołu, którzy chcą zdobyć jeden z najwyższych szczytów świata.
Atutem książki jest miejsce akcji. Góra Manaslu. Srogi klimat, śnieg, mróz, lawiny, osuwiska skalne. Na dużej wysokości trzeba mieć oczy dookoła głowy. Uważać na każdy ruch i być dobrze przygotowanym, bowiem w każdym momencie czyha na człowieka niebezpieczeństwo. Podczas wspinaczki alpiniści przekraczają swoje granice: fizyczne, mentalne i emocjonalne.
Autorka miesza w głowach czytelnikom i sprawia, że można podejrzewać wiele osób.
Powieść czyta się błyskawicznie. Akcja płynie wartkim rytmem. Fabuła miejscami jest przewidywalna, miejscami zaskakuje.
Niestety szybko wytypowałam mordercę i moje przypuszczenia okazały się słuszne. To trochę popsuło zabawę. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że autorka mnie zaskoczy i winnym okaże się ktoś inny.
„Bez tchu” przenosi nas w surową, śnieżną i mroźną krainę. Odrywa na chwilę od rzeczywistości i zapewnia dreszczyk emocji.
Wydawnictwo: Luna